piątek, 4 listopada 2016

Storm of Sigmar - okiem mYszokoofa

"Hej listonoszuprzynieś telegram. Hej listonoszu, że ona przyjeżdża."*

Dzień dobry!

W środę przyszła paczka z samych czeluści piekła! Noo, może trochę przesadziłem.
Dokładnie to z  Białegostoku. Oprócz  zestawu Storm of Sigmar, pozwoliłem  sobie
zakupić  klej i  książeczkę  wprowadzającą  w figurkowy świat  Sigmara - chociaż
bardziej podkusił mnie dołączony Liberator. Od przybytku głowa nie boli.
Co dostajemy za 119 zł (konsekwentnie będę wliczał wszystkie koszty wysyłki)?



Prosto z czarciego kotła. Musiałem chuchać w dłonie, żeby się nie poparzyć!

Zacznę  od owej  książeczki liczącej  sobie 96 stron.  Na prawie  samym początku
ujrzymy coś na wzór komiksu. Nie czytałem go, ale domyślam się, że przedstawione
jest tam (w telegraficznym skrócie) tło historyczne. Czyli  co, kto, gdzie i  kiedy.
Dalej  znajdziemy raport  bitewny, prezentacja  różnych  zestawów  i frakcji. Tu
się zatrzymam na momencik. Bardzo spodobała mi się ekipa Seraphonów (lizardmeni),
a najmniej krasnoludzcy Fyreslayer. Goli do pasa, pomarańczowobrodzi krasnoludzi
są zbyt do  siebie  podobni, cała  ekipa  na  obrazku wygląda jak orange  juice.
Oczywiście to moje, czysto subiektywne zdanie. Jedźmy do przodu. Dalej znajdziemy
poradnik młodego  malarza i zasady gry. Całość doskonale nadaję  się na  dłuższą
bądź krótszą posiadówę na "klopie".  Mało tekstu, dużo  obrazków - umili  nam
czas zbytnio nie przegrzewając naszej mózgownicy. Książeczkę, a dokładniej mówiąc,
to biuletyn  informacyjny naszpikowany reklamą własnej stajni kupi każdy fan.
Reszta, jak ja, połaszczy się na dodatkowego Liberatora, tym bardziej że wsio
zamyka się w cenie dużego kebaba.

Teraz czas na głównego winowajce całego zamieszania.
Oto co znajdziemy w małym pudełku:
- cztery warscrolle - statystyki i umiejętności naszych dzielnych wojaków
- siedem (skromnych) białych kostek z czarnymi oczkami
- piętnaście czarnych podstawek, z czego pięć jest większych
- zasady wraz z czterema scenariuszami
- kalkomanie
- cztery wypraski zawierające trzynaście figurek do złożenia
- instrukcję sklejenia modeli - trzeba przyznać że dokładna, Adam Słodowy byłby dumny




Ogólnie rzecz biorąc, to jest  moje pierwsze spotkanie z Games Workshop. Muszę
się przyznać,  że figurki  robią wrażenie  i bardzo mi się  podobają,  zwłaszcza
Bloodreavers.  Sam zestaw ma wszystko  czego potrzeba do startu.

O  samym GW i ich polityce powiedziano już chyba wszystko. Ale tu, trzeba im
to przyznać, strzelili dla  mnie  w  dziesiątkę.  Dlaczego?  Dzisiaj  większość starterów
waha  się  w granicach od 200 do 500 złotych. Cena  dla niektórych może wydawać
się zaporowa.
Za 76 złotych otrzymujemy dwie popularne frakcje.  Możemy  śmiało dokupić
bohatera bądź więcej mięsa  armatniego. Jeśli gra nie  przypadnie nam do  gustu?
Cóż, za te pieniądze żal związany z wydatkiem minie szybko, a jeszcze  szybciej
minie, jeśli go sprzedamy. Komplet coraz trudniej dostać, co jak przypuszczam
dowodzi, że rozszedł się po ludziach.
No to tyle na dziś. Koniec tej nudnej recenzji!

*Time - Telegram. Popularna piosenka discopolowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz