wtorek, 22 maja 2018

I jeszcze jeden, i jeszcze raz...

"Why do you have to go and make things so complicated?
I see the way you're acting like you're somebody else gets me frustrated
Life's like this you
And you fall, and you crawl, and you break
And you take, what you get, and you turn it into
Honesty and promise me I'm never gonna find you fake it
No, no, no"*



Zitajta!




Dziś (znowu?) pomęczę Was zdjęciami i... laniem wody (znowu!). Na początek wypada zagrać w otwarte karty. Pierwsza zdjęcia były robione telefonem w łazience. Za tło robiła żółta kartka, wszystko na łapu capu. Ale byłem napalony jak szczerbaty na suchary (nigdy nie rozumiałem tego grypsu). Entuzjazm rozsadzał moje trzewia od środka. Z pierwszych malunków też byłem zadowolony. Potem przyszło życie...



Zdjęcia po których miałem wzdęcia


Początki bywają trudne i pewnie to każdy rozumie. Dlatego poszedłem po rozum do głowy. Biegałem do szwagra pożyczyć lustrzankę, bo mój stary aparat służył już jako zabawka dla dziecka. Trochę szkoda, sentyment pozostał, może dlatego że uwieczniał on nasze głupoty? Jeśli widzie niedorzeczne zdjęcia młodych osób na portalach społecznościowych, to wiedz, że myśmy to też robili. Tylko to wszystko krążyło w ścisłym kręgu, nikomu by nie przyszło do głowy pokazywać tego rodzicom. 
Szybko jednak przestałem biegać, bo zauważyłem, że aparat w telefonie (Huawei P9 Lite) mojej Żonkili robi niemal identyczne zdjęcia. Nie to że lustrzanka była słaba, bo nie była, raczej ja nie potrafiłem wykorzystać jej cech. Moja Nokia (nie, to nie była popularna wersja 3310) nie nadawała się, a już na pewno nie do robienia zdjęć poszkodowanym. Za tło często służyło pudełko do figurek firmy Safe&Sound. Ustawiałem to na parapecie w słoneczne dni. Jakoś to szło, chociaż często narzekałem na efekt końcowy. Po drodze coś tam czytałem, jak poprawić efektywność zdjęć. I w sumie doszedłem do jednego wniosku - światło. Światło to klucz. Ale z tymi poradnikami dla foto amatorów jest jak z uczniem się boksu, albo piłki nożnej za pomocą książki. Jak nie masz bracie drygu, to czeka cię wyjątkowo ciężka praca.

To może ja, panie kierowniku?


No i kupiłem namiot bezcieniowy. Czyli must have dla każdego chwalipięty. Jednak mój namiot ma pewne wady. Nie da się operować w nim światłem, mam dwa paski diod led, każdy mogę w prawdzie wyłączyć, ale to nie to. Rozmiar, dla pojedynczej figurki miejsce się znajdzie. Większa banda musi być ściśnięta jak szynka na święta i koniecznie będą przycięcia kadru. Brakuje mi też szarego, takiego zwykłego szarego tła. Czarne i białe dają różne efekty. Np. w białym zdjęcia są za "chłodne". 
Aktualnie w moje łapska wpadł nowy telefon, Nokijka jak sugeruje Gepetto powinna wylądować w muzeum. Ja ją jednak zachowam na czarną godzinę. No i... popstrykałem parę fotek. Potem przeczytałem ten pomocny artykuł: http://bejcoweporady.blogspot.no/2018/03/budzetowa-fotografia-figurek-czyli-jak.html

ISO - albo 100, albo 200. Przy ustawieniach automatycznych moje zdjęcia były takie... jakby prześwietlone. 


ISO - automatyczne



Automatyczne ustawienie ISO można odstawić na bok. Z tym że przy ustawieniu niskiej czułości trzeba zadbać o odpowiednią stabilizacje aparatu. Inaczej będą szumy/rozmycia. Poniżej foty na ISO 100 i 200. Które jest które nie powiem, ale obydwa są nieznacznie rozmazane.



Tryb makro też potrafi pomóc. Mam opcję HDR, ale jeszcze za wcześnie na jej ocenę. Muszę jeszcze zrobić więcej zdjęć.

Oczywiście Ameryki nie odkrywam, ale te całe fotografowanie może przyprawić o ból głowy. W zasadzie pozostaje wieczne testowanie różnych kombinacji i znalezienie tej odpowiedniej dla siebie. Ja zrobiłem dopiero krok do przodu. 




Ktoś z tylnego szeregu mógłby krzyknąć: "Ej, a może nauczyłbyś się najpierw malować?!". Może ma i rację?
Dlatego trza iść i chwycić za pędzel. A za który? To już zależy, co chcemy zmalować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz